|

Episkopat na wojnie z rządem – czy naprawdę Polska potrzebuje kościelnego nadzoru?

Z perspektywy ateistycznej, sytuacja, w której Episkopat otwarcie grozi rządowi, jest nie tylko alarmująca, ale i obnaża realny problem: brak rzeczywistego rozdziału państwa od Kościoła. Gdy biskupi eskalują konflikt wokół lekcji religii i uruchamiają mechanizmy prawne, które mają na celu podporządkowanie systemu edukacji interesom Kościoła, warto zapytać, czy to jeszcze demokracja, czy może teokracja w przebraniu?

Po 1989 roku Kościół katolicki w Polsce zyskał przywileje, które początkowo miały być zadośćuczynieniem za lata prześladowań. Jednak obecna skala wsparcia finansowego i politycznego dla tej instytucji jest nie do obrony: ulgi podatkowe, setki milionów złotych z budżetu państwa, finansowanie emerytur duchowieństwa czy brak jakiejkolwiek kontroli nad programem nauczania religii.

Czy dzisiaj, kiedy regularnie na niedzielne msze uczęszcza mniej niż 1/3 Polaków, te przywileje mają jeszcze sens? Społeczeństwo się laicyzuje, a biskupi, zamiast przyjąć to do wiadomości, wchodzą w otwartą wojnę z rządem w obronie swoich wpływów. Przykładem tego jest obecny spór o lekcje religii: plan redukcji liczby godzin katechezy w szkołach publicznych (z dwóch do jednej tygodniowo, na pierwszej lub ostatniej godzinie lekcyjnej) spotkał się z tak silnym oporem, że biskupi zdołali zaangażować w sprawę Sąd Najwyższy i Trybunał Konstytucyjny. Efekt? Kościół ma prawo weta wobec jakichkolwiek zmian w tej kwestii.

Z perspektywy antyklerykalnej takie działania pokazują, że Episkopat jawnie zaprzeczył warunkom umowy zawartej przy Okrągłym Stole w 1989 roku. Wówczas Kościół deklarował współpracę na rzecz demokratycznego państwa prawa, a dzisiaj? Forsuje swoje interesy, wykorzystując upolitycznione instytucje i sojusze z partiami, które zapewniają mu wsparcie. Obecne działania biskupów sugerują, że w nadchodzącej kampanii wyborczej otwarcie staną po stronie Prawa i Sprawiedliwości, co tylko potwierdza, że Kościół przestał być apolitycznym partnerem państwa, stając się stroną konfliktu.

Dlaczego świeckie państwo ma być zakładnikiem jednej religii? Dlaczego miliony niewierzących i wyznawców innych światopoglądów muszą finansować Kościół, który nie reprezentuje ich interesów? Czas, by politycy mieli odwagę wyciągnąć wnioski i podjąć realne kroki w stronę rzeczywistego rozdziału Kościoła od państwa. W przeciwnym razie wciąż będziemy świadkami scenariusza, w którym demokracja schodzi na drugi plan, a prym wiedzie instytucja, której miejsce powinno być w sferze prywatnej, a nie publicznej.


źródło: Wyborcza.pl

Podobne wpisy

Dodaj komentarz